Opinie biegłych w procesach budowlanych #269
Biegli regularnie goszczą na salach rozpraw, w których prowadzone są procesy budowlane. Wypowiadają się w kluczowych dla kształtu wyroków kwestiach takich jak przyczyny naruszenia terminu realizacji inwestycji, przewidzenie określonych robót w dokumentacji projektowej czy prawidłowa jakość prac. W tym odcinku podcastu dzielę się swoimi przemyśleniami co do opinii biegłych w sporach budowlanych.
Nie wszystkie opinie są słabe, problem nie jest jednak jednostkowy
Ważne zastrzeżenie – tak, zdarza mi się wypowiadać negatywnie o efektach pracy biegłych, które widzę w prowadzonych przez siebie sprawach. ALE nie jest moją intencją stawianie znaku równości między „trafiłem na opinię, która w mojej ocenie nie trzymała wysokich standardów” vs „biegli jako cała grupa piszą opinie nie trzymające wysokich standardów”.
Z drugiej strony nie widzę też powodu, dla których słabej pracy mielibyśmy nie nazywać po imieniu. Albo podstaw do robienia uniku w uprzejmą, rozmywającą problem narrację o tym, że zawsze trafi się jakaś jedna nienajbielsza owca. Nie, w doświadczeniach moich oraz innych prawników, z którymi rozmawiam nie jest to kwestia 1 na 1.000.000 opinii.
Jaka opinia jest „dobra”?
Kończąc disclaimery wprowadzające: jaką opinię uznaję osobiście za dobrą opinię?
Za kryterium nie przyjmuję tego jak w świetle ustaleń biegłego wyglądają interesy mojego klienta. Odbierałem od listonosza opinie, które w mojej ocenie były rzetelnie przygotowane, chociaż negatywnie rzutowały na sytuację klienta. Miałem też na biurku takie, które postrzegałem jako dalekie od ideału, chociaż były krokiem w kierunku wyroku na korzyść klienta.
Za „dobrą” opinię uznaję taką, w której biegły używając swojej wiedzy specjalistycznej wyjaśnia przedstawione mu kwestie pozostające w zakresie tej wiedzy. Formułuje przy tym odpowiedzi w sposób jednoznaczny, pokazując co na tle danej sprawy doprowadziło go do przyjętych wniosków.
Co na zasadzie przeciwieństwa nie mieści się w moim wiaderku z napisem „dobra opinia”? Dokumenty napompowane redakcyjnie (kopiuj-wklej treści przepisów, czcionka w imponującym rozmiarze itp.), w których rzeczywiste odpowiedzi dałyby się zamknąć w kilku % objętości opinii. Dokumenty, w których te rzeczywiste odpowiedzi to hasłowe rzucenie stwierdzenia, bez jakiegokolwiek wyjaśnienia skąd ono właściwie się wzięło. Dokumenty, w których rzeczywiste kluczowe pytania pozostają bez wyjaśnienia, co biegły próbuje przykrywać szerokim rozpisaniem się na temat wygodnych ogólników. Dokumenty, w których biegli wkraczają w oceny kwestii nie wchodzących w zakres ich specjalistycznej wiedzy, często nie będąc nawet o to proszeni.
Biegły > Sąd (?)
Na rynku często można usłyszeć, że w sprawach budowlanych biegli są ludźmi, którzy w rzeczywistości wydają wyroki. Owszem, opinia biegłego ma ogromne znaczenie dla rozstrzygnięcia sporu budowlanego, w którym jest wydawana (nie każdy proces tego wymaga), ale hasło o wydawaniu wyroków przez biegłych traktuję jako przesadne uproszczenie.
Jeżeli sąd potrzebuje wiedzy specjalistycznej pyta o nią biegłego. I w zakresie tej wiedzy jest właściwie zdany na to, co od biegłego usłyszy. Prawnicy na sali rozpraw – w tym sędzia – nie mają kompetencji, żeby wdawać się w polemikę techniczną z inżynierami.
Jednak i sąd, i strony mogą wytykać biegłemu zgrzyty logiczne czy niekonsekwencje. Widząc, że wg opinii 2 i 2 daje 5 mają jak najbardziej pole manewru.
Dodatkowo sam fakt pewnych ustaleń specjalistycznych po stronie biegłego nie musi stanowić 1 do 1 o treści wyroku. Biegły może chociażby przyjąć, że określony błąd dokumentacji mógł zostać stwierdzony przez wykonawcę przed podpisaniem umowy, ale sąd wyprowadzając z tego wnioski może uznać, że szczegółowość błędu sprawiała, że jego wyłapanie w czasie na złożenie oferty wykraczało ponad standard staranności wykonawcy i w związku z tym nie może on ponosić negatywnych konsekwencji (tak, to autentyczny przykład z wokandy sądowej).
Biegły w trybie „na leniucha”
Żeby cały tekst nie był tylko negatywną oceną opinii biegłych dorzucam też uwagę pod adresem pracy naszej – prawników.
Biegły nie powinien wyręczać stron w ustalaniu okoliczności faktycznych. Powinien przyjść „na gotowe”. W znaczeniu – ocenić fachowo twierdzenia zgłaszane przez strony i podane przez nie okoliczności prowadzenia budowy. Ponadto powinien dostać konkretne kwestie do ustalenia, a nie być wrzucanym na minę pod hasłem „dowód z opinii biegłego na fakt wystąpienia w inwestycji robót dodatkowych” czy „dowód z opinii biegłego na fakt braku winy wykonawcy w zakończeniu robót po umówionym terminie”. Jednak regularnie dostaje takie wrzutki.
Dlaczego? Ponieważ część sędziów pozwala na coś takiego, a przez szereg nas-pełnomocników postrzegane jest to jako łatwe wepchnięcie na barki biegłego problemu całościowej oceny sytuacji.
[Uwaga anegdota osobista] Nie przyjmuję substytucji (czyt. nie chadzam na salę rozpraw w zastępstwie za innych prawników w ich sprawach). To zasada wynikająca z jednej sprawy z początku mojej kariery, w której zostałem solidnie oćwiczony przez sędziego za nie swoje grzechy. W białostockim pionie Temidy pracuje sędzia, którego darzę dużym szacunkiem już od czasów studiów, kiedy miałem z nim zajęcia. Na długo zanim powstały przepisy nakazujące wprost pełnomocnikom określać konkretne fakty, które chcą wykazać dowodem sędzia ten praktykował ten mechanizm. W sprawie substytucyjnej, o której wspomniałem wyżej ta praktyka przełożyła się na kilkunastominutowe przeoranie mnie w celu wyklarowania jakie dowody i dlaczego mielibyśmy prowadzić spośród tych wskazanych w pozwie, którego nie napisałem. W tamtych czasach takie podejście wydawało mi się przesadnym usztywnianiem postępowania. „Dlaczego mam się bawić w tworzenie wyliczanki konkretnych rzeczy, które mamy wyczytać z dokumentu czy usłyszeć od biegłego?” myślałem. Z czasem doszedłem do wniosku, że działania tego sędziego trzymały standard, który powinniśmy realizować. Taki, w którym definiujemy z góry o co konkretnie się kłócimy i jakie są nasze twierdzenia w tej kłótni (np. „wykonawca wykonał prace X w ilości Y” a nie „okoliczności realizacji umowy”).
Wracając do wątku głównego – jako pożądane postrzegam ujednolicenie praktyki sędziów w zakresie wymagań co do precyzji stawianych wnioskom o przeprowadzenie dowodu z opinii biegłego. Jednak obecnie nie ma tu jednej linii, nie ma więc też jednego standardu wśród pełnomocników (to ładniejsze określenie „Zdarza nam się wybrać linię najmniejszego oporu”).
Czas sporządzania opinii przez biegłych
Czas, który nieprzyjemnie wydłuża prowadzenie procesu. Jeżeli z uwagi na charakter sprawy wymaga ona pomocy biegłego i jego specjalistycznej wiedzy najmniejszym wymiarem kary, którego można się spodziewać jest kilka dodatkowych miesięcy procesu.
Samego czasu nie przyjmuję przy tym w kategorii jakichś uchybień biegłych. Wprawdzie zdarza mi się spotykać z sytuacjami, w której sąd musi upomnieć się u biegłego u efekt jego pracy, ponieważ minął już dedlajn sporządzenia opinii, jednak są to przesunięcia w akceptowalnych granicach, których trzyma się każdy z nas dowożąc swoje projekty lekko po przesadnie optymistycznie zadeklarowanym terminie.
To co rzutuje na tempo „opiniowania” zdecydowanie bardziej to syndrom zakolejkowania. Tak jak strony wnoszące o szybsze zakończenie ich procesu mogą przeczytać w odpowiedzi sądu, że działa on zgodnie z kolejnością wpływu tematów a ten wpływ jest spory, tak w aktach sądowych coraz częściej widzę, że sąd miał okazję odczytać podobne pismo od biegłego, który wyjaśniał, że tematem jak najbardziej może się zająć, ale za kilka miesięcy, ponieważ obecnie ilość jego pracy sięga okolic „Nie ma kiedy taczki załadować”.
Zbędna dodatkowa praca
W opiniach biegłych regularnie znajduję oceny prawne dotyczące kwestii spod znaku Kodeksu cywilnego a nie Prawa budowlanego czy szczegółowych rozporządzeń z „tematyką inżynierską”. Regularnie też oceny te spowodowałyby, że z egzaminu z prawa cywilnego na wydziale prawa biegły wyszedłby ze skrótem „ndst” wpisanym w indeksie.
W żadnym wypadku nie oczekuję od biegłych doktoratu w temacie umowy o roboty budowlane. Nie wierzę w bycie specjalistą uniwersalnym, od wszystkich obszarów procesu inwestycyjnego. Rolą biegłego nie jest wykładnia umowy czy ustalanie skutków prawnych działań na budowie w sferze kontraktowej.
Mimo to biegli sami regularnie ruszają z szarżą interpretacyjną w kierunku ustaleń prawnych takich jak wina wykonawcy w naruszeniu terminu, oceny czy dane prace rzeczywiście są „robotami dodatkowymi” albo nawet tego czy strona skutecznie odstąpiła od umowy. Tymczasem takie oceny są domeną sądu.
Jest o tyle trudne do wytłumaczenia, że przyjmują przez to na siebie zbędną pracę, która nie jest od nich wymagana.
Tutaj, znowu bez słodzenia, moja refleksja oparta na rozmowach z biegłymi, którzy na rozprawach odnoszą się do zastrzeżeń pełnomocników do swojej opinii: Szereg biegłych stawia znak między „Mam kompetencje, żeby wypowiedzieć się na temat Prawa budowlanego czy przepisów”inżynierskich” = Mam kompetencje, żeby wypowiedzieć się na temat dowolnej kwestii, która zadziała się na placu budowy”.
Jakość spoza listy
Zastrzeżenia do profesjonalizmu opinii nie są wyłącznie moim prawniczym utyskiwaniem. Regularnie to moi klienci są tymi, którzy są mocno krytyczni wobec efektu pracy biegłego. W odróżnieniu ode mnie posiadają kompetencje techniczne, żeby podjąć się oceny stanowiska biegłego z perspektywy inżyniera. I to oni przygotowują merytoryczno-inżynierski wkład do kwestionowania wniosków biegłego.
I teraz rzecz, z której nie każdy zdaje sobie sprawę – strony nie mają obowiązku korzystania z pomocy biegłych wpisanych na listę sądową. Jak najbardziej można poprosić o ekspercką ocenę specjalistę, który na co dzień nie działa jako biegły sądowy, ale ma kompetencje w określonym obszarze. Jednak nie jest to najpopularniejsze rozwiązanie. Według mnie istotnym czynnikiem, który o tym decyduje są koszty takiej ekspertyzy.
Ogólną prawidłowością jest, że za „zewnętrzną” opinię strona zapłaci więcej, niż zobaczy na rachunku biegłego z listy sądowej. I mówiąc otwarcie – regularnie obserwuję, że ten kwotowy próg wejścia oceniany jest przez stronę procesu jako element przekreślający skorzystanie z analizy, która w założeniu ma mieć wyższy standard.
Wracając na chwilę do biegłych z listy raz jeszcze podkreślę – nie stawiam tezy „wszyscy biegli wpisani na listę sądową to specjaliści niższej klasy”. Jednak nie będę krył, że kiedy do kancelarii trafia wielowątkowy spór, który wymaga wielopłaszczyznowej analizy (np. w zakresie prawidłowości robót i przyczyn przesunięć terminowych robót) sam fakt wpisania danego specjalisty na listę biegłych sądowych nie sprawia, że mam zaufanie do uzyskania rzetelnego, wyczerpującego problem opracowania. Widząc na liście człowieka ze specjalizacją wpisującą się w obszar problematyczny, który interesuje mnie z uwagi na argumentację w procesie staram się ustalić dodatkowe potwierdzenie jego kompetencji (np. opinia prawnika, który miał z nim do czynienia albo informacja o pracy w firmie czy jednostce X, która swoją marką umacnia postrzeganą jakość pracy tego specjalisty).
Anegdotycznie mogę zaznaczyć, że nie jestem jedynym, który ma podobne rozterki ze specjalistami wpisanymi na listę biegłych. Wiem o sytuacji, w której sędzia kierując sprawę do wydania opinii przez biegłego na marginesie akt umieścił adnotację „Proszę poszukać solidnego biegłego, a nie na naszej liście”.
Kończąc ten wątek warto też wspomnieć o problemie opinii w bardzo wąskich specjalizacjach. Firma prowadząca roboty specjalistyczne często będzie miała większe rozeznanie w ich temacie, niż biegły, który od lat opiniuje w zakresie „budownictwo i kosztorysowanie”. Znowu – nie jest to wytykanie czegoś biegłym. Raczej obserwacja na temat naturalnych limitów wiedzy każdego z nas oraz podkreślenie przypadku, w którym „lista biegłych sądowych” może okazać się zbyt krótka do szukania właściwego człowieka do oceny problemu.
Pieniądze biegłego
Na temat tego co sprawia, że opinie biegłych niekiedy wyglądają jak wyglądają najwięcej mogliby powiedzieć sami ich autorzy. Sam nigdy nie byłem w tej roli, więc nie mam podkładki w CV, żeby rozwodzić się na ten temat. Mogę jednak napisać o jednym elemencie, z którym stykam się jako pełnomocnik – wynagrodzeniu biegłych. Może nawet zróbmy inaczej – zamiast pisać wkleję dwa komentarze, które pojawiły się na facebooku pod fragmentem tego tekstu, który opublikowałem jako odrębny post:
Dzień dobry. Jestem biegłym, co prawda w dziedzinie pomp ciepła, ale sytuacja jest taka sama dla wszystkich i dotyczy śmiesznych stawek roboczo-godzinowych, które co prawda nie powinny być powodem kiepskich opinii ale myślę że są w znacznej mierze przyczyną tego że brak do pracy świeżych, ambitnych i ogarniętych ludzi.
Zgadzam się ze stwierdzeniem, że jedną z przyczyn są niskie stawki. Byłem biegłym i zrezygnowałem, bo jeśli komercyjnie mogę zarobić kilku krotność stawki godzinowej, do tego pieniądze mam na koncie w terminie (na wynagrodzenie z sądu czeka się czasem miesiącami – rezygnację złożyłem 10 miesięcy temu a polskie sądownictwo jest mi winne jeszcze kilkanaście tysięcy zł…) i podejście niektórych (zaznaczam niektórych=nielicznych) sędziów, którzy traktują biegłych jak parobków skutecznie zniechęciło do tej pracy….
Zgadzam się z autorem pierwszego komentarza – słabe wynagrodzenie nie powinno być przyjmowane jako uzasadnienie nie najwyższych lotów jakości. Jednak w ostatecznym rozrachunku chroniczna praca w poczuciu nieadekwatnej kompensacji finansowej to prosta droga do dozowania własnego wkładu wysiłku. Dotyczy to w takim samym stopniu biegłego, mnie oraz Ciebie.
Dlatego w moim odczuciu wynagrodzenia oferowane biegłym jak najbardziej powinny zostać podniesione. Kiedy widzę, że za opinię obejmującą kwestię robót dodatkowych i przyczyn naruszenia terminów etapów z harmonogramu reprezentowana przeze mnie firma ma zapłacić 3-4 tys. zł, przyjmuję że opinia, którą będziemy mieli okazję czytać z dużym prawdopodobieństwem będzie daleka od ideału. Z tego prostego względu, że nie wierzę, że da się ją dobrze napisać za te pieniądze.
Słaba, ale przynajmniej jest
Jest to problem, którego doniosłość rośnie w mojej ocenie w ostatnich latach.
Biegły wydaje opinię. Obie strony składają swoje zastrzeżenia. Biegły odnośni się do nich na piśmie. Potem ma dodatkową rundę pytań na rozprawie. Efekt finalny – wiadomo tyle, że opinia została sporządzona. Niestety nie wiadomo jakie są odpowiedzi na postawione problemy. Ponieważ chociaż w teorii one padły to w praktyce sędzia i pełnomocnicy spoglądają na siebie nawzajem niepewnym wzrokiem.
Generalnie – możliwe jest skorzystanie z opinii kolejnego biegłego, jeżeli pierwsza nie wyjaśniła postawionych wątpliwości. W praktyce nie jest to proste zadania. Przede wszystkim to, że opinia jest niekorzystna dla strony nie oznacza, że może ona domagać się opinii „kontrolnej”. Jednak nie do tego przypadku piję. Chodzi mi o sytuację, w której opinia w ogóle nie zawiera wyjaśnień jakichś obszarów problematycznych albo są one tak mętne, że kleją się jak dwie cegły posmarowane klejem szkolnym w sztyfcie.
W takich scenariuszach obserwują niepokojącą tendencję – sądom zdarza się przyjmować mimo wszystko taki dokument jako podstawę swoich ustaleń. Działają w myśl zasady „Dobra, wyciągnę z tego ile się da”. Moja ocena przyczyny tego stanu to dążenie do zamknięcia sprawy. Perspektywa kolejnego biegłego to perspektywa kolejnych długich miesięcy do wyroku finalizującego temat w instancji. Nie pozostaję ślepy dla tej strony medalu. Jednak mimo to wyczuwam mocny dyskomfort na myśl, że merytoryczna ocena sporu ma ustąpić przed prymatem kalendarza.
Napisz komentarz