Ryczałt ryczałtowi nierówny #209
Ryczałtowy model wynagrodzenia można spotkać zarówno na najmniejszych placach budów, jak i tych największych. Pomimo tego, że inwestycje budowlane różnią się od siebie diametralnie zupełnie nie różnią się od siebie argumenty, które można usłyszeć w sporach dotyczących ryczałtów. Niezależnie od skali projektu inwestorzy używają tej samej ryczałtowej amunicji na naradach koordynacyjnych, w pismach czy mowach końcowych na salach rozpraw.
Sam zdrowy rozsądek skłania jednak do wniosku, że przy ogromnym zróżnicowaniu budów nie powinniśmy mierzyć jedną miarą ryczałtu na wszystkich inwestycjach. Szczęśliwie ten zdrowy rozsądek coraz częściej zabiera głos w wyrokach sądów.
Duża inwestycja, więcej białych plam
Ryczałt w swojej ryczałtowości rzeczywiście obarczony jest pakietem ryzyk bogatym jak full-opcja w salonie samochodowy którejś z marek premium. Jednak nawet w przypadku wyższej półki aut nie ma znaku równości pomiędzy „najbogatsze możliwe wyposażenie” a „absolutnie wszystko co jako klient mogę wymyślić”. Podobnie w przypadku budownictwa pakiet ryzyk czy korzyści (w zależności z której strony patrzeć) nie ma w sobie wszystkiego. Jak przytomnie pointuje się w orzecznictwie:
Zasada niezmienności wynagrodzenia ryczałtowego nie ma jednak charakteru absolutnego i może zostać przełamana nie tylko w sytuacji wprost uregulowanej w art. 632 § 2 k.c.
Do ważniejszych elementów limitujących ramy ryczałtu zaliczają się:
- Naturalne konsekwencje procesu budowlanego,
- Możliwości przewidywania profesjonalnego wykonawcy robót.
Oba te elementy mają wspólny mianownik – nie są jednym standardem, uniwersalnym dla każdej inwestycji, ale wymagają zestawienia z kontekstem konkretnej budowy. Ten wątek mocno zaakcentował Sąd Apelacyjny w Warszawie w jednym ze swoich wyroków, pisząc:
Art. 632 k.c. stosuje się do umowy o roboty budowlane przez analogię (…). W ocenie Sądu Apelacyjnego stosując art. 632 k.c. należy uwzględnić specyfikę konkretnej umowy oraz okoliczności sprawy i treść umowy.
Raz jeszcze, jakie składowe sąd przyjął do uwzględnienia przy badaniu czy sporną rzecz można zaliczyć w kontekście danej inwestycji w pakiet ryzyk ryczałtu?
- Specyfikę konkretnej umowy – w zwrocie pobrzmiewa prawnicza nomenklatura, ale w istocie chodzi o nic innego, jak „inżynierskie” realia danej budowy, czyli o to jak mocno złożona jest to inwestycja, jaki jest jej stopień skomplikowania,
- Okoliczności sprawy – znów mówimy o sferze praktycznych niuansów konkretnego placu budowy, o których więcej powie nam kadra inżynierska, niż prawnicy doradzający przy inwestycji; tym razem pochylamy się już nad przebiegiem samej realizacji oraz poprzedzającego ją kontraktowania,
- Treść umowy – w kontekście, o którym piszę istotne będzie ewentualne wskazanie w dokumentacji kontraktowej wprost i konkretnie pewnych oznaczonych obszarów ryzyka, spoczywających na barkach wykonawcy.
Jest to kierunek rozumienia ryczałtu, z którym bardzo się zgadzam. Jeżeli w mieście Igrekowo wykonawca A buduje wymarzony dom rodzinie Kowalskich, a kilkanaście kilometrów dalej wykonawca B rozpoczyna budowę obwodnicy tego miasta trudno mówić o jakiejkolwiek porównywalności obu przedsięwzięć. Owszem – w obu przypadkach mamy do czynienia z budownictwem, ale raczej nie znajdzie się ktoś, kto pokusi się o stwierdzenie, że nie widzi pomiędzy nimi różnicy. W ten sam sposób powinniśmy mówić o ocenie ryzyk modelu ryczałtowego obu tych budów, czy jakichkolwiek innych projektów.
Inny jest potencjał wystąpienia nie stwierdzonych gruntów organicznych przy budowie niewielkiego budynku biurowego, a inny przy realizacji nowej linii kolejowej. Inne jest prawdopodobieństwo natrafienia na niebezpieczne niewybuchy i niewypały w miastach, które mocno ucierpiały w czasie II wojny światowej, a inny w niewielkiej miejscowości, w której nie toczono żadnych bitew. Inna jest możliwość odkrycia znaleziska archeologicznego przy remoncie obiektu zabytkowego, a inna przy wznoszeniu biogazowni zlokalizowalizonej w przysłowiowym „pośrodku niczego”.
Z papieru nie da się wyczytać wszystkiego
„Czy w realiach budownictwa wszystkie nieprawidłowości dokumentacji projektowej da się wyłapać z papieru?”.
To pytanie często zadaję świadkom-inżynierom, kiedy siedzę w todze w ławie sądowej na kolejnej rozprawie budowlanej. Jeżeli inwestor i wykonawca spierają się o dopłatę do ryczałtu wątek badania papieru wraca wiernie jak Lessie. Niezależnie od tego, po której stronie pytana osoba działała w trakcie budowy pada taka sama odpowiedź „Nie”. Zdawać by się mogło, że to truizm, ale nauczony doświadczeniem wolę, żeby wybrzmiało to na sali rozpraw, ponieważ sędziowie zdają się nie zawsze przyjmować to jako coś naturalnego.
Cała sfera problemów z dokumentacją dobrze wpisuje się w temat nierównych sobie ryczałtów.
Oddając raz jeszcze głos Sądowi Apelacyjnemu w Warszawie:
„W przypadku inwestycji o znacznym stopniu skomplikowania niemożliwe jest sprawdzenie przez wykonawcę poprawności wszystkich wyliczeń zawartych w dostarczonych mu dokumentach, co więcej nie jest on zobowiązany do sprawdzenia każdego obmiaru przedstawionego przez inwestora, który zlecił sporządzenie dokumentacji budowlanej profesjonalnym firmom (…)”
Znowu – z perspektywy inżyniera brak 100% pewności co do wyłapania dokumentacyjnych fakapów to rzecz równie jasna jak to, że uderzenie w głowę cegłą nie jest zdarzeniem, do którego powinno się przystępować ze szczególnym entuzjazmem. Jednak w realiach sali sądowej jest to rzecz, o którą trzeba walczyć jak Simba o odzyskanie tronu (wspominam o tym, ponieważ w jednym z ostatnich postów stwierdziłem, że śmierć Mufasy porusza mnie nieporównywalnie mniej niż rozkaz 66 i chciałem ukoić uczucia ludzi, którzy tak jak ja wychowywali w latach 90tych).
Samo przeczytanie takiego fragmentu wyroku z perspektywy wykonawców jest sukcesem. Niestety jest to sukces świętowany ze smutnym uśmiechem, ponieważ celebrujemy stwierdzenie przez sąd rzeczy, która już lata temu powinna być aksjomatem w sprawach budowlanych. Ta rzecz to myśl, która stała się tytułem tego odcinka – ryczałt ryczałtowi nierówny.
Napisz komentarz