PRLowski FIDIC #218
3 rzeczy z peerelowskiego FIDICa* przez które chętnie podpisałby go wykonawca realizujący inwestycję w 2023 roku
Brak ryczałtu
Tak, okazuje się, że można bez niego żyć. Rozliczenia inwestycji prowadzone były w modelu kosztorysowym. Ok, rozumiem, że ustrój socjalistyczny w rodzimym wydaniu w końcu padł, ale nie sądzę, żeby przyczyną sprawczą był brak dogmatu sztywnego wynagrodzenia wykonawcy robót budowlanych.
Równouprawnienie
Warunki były zdecydowanie bardziej wyważone, niż to, co można spotkać dzisiaj (czy to na rynku prywatnym czy publicznym). W jak wielu dzisiejszych umowach o realizację inwestycji znajdziesz więcej kar umownych na rzecz wykonawcy, niż na rzeczy zamawiającego? Albo mechanizm odbioru jednostronnego przez wykonawcę? Albo ograniczenie utrzymania zabezpieczenia rękojmi do pierwszego roku jej trwania? (bo jeżeli coś miałoby się wysypać już by się wysypało i nie ma co dalej mrozić pieniądza wykonawcy)?
Krótko
6 i 1/3 strony. Tyle papieru wymaga wzór. Znowu – jakoś się budowało. Dzisiaj nawet mniejsza inwestycja to perspektywa randki z kilkudziesięcioma stronami dokumentu umowy. Na większych ostatnim załącznikiem do kontraktu jest termos wypełniony espresso, który (może) pozwoli przebrnąć przez trzycyfrową liczbę stron za jednym posiedzeniem.
* tak pieszczotliwie nazwałem ogólne warunki umów o roboty budowlane wykonywane na rzecz jednostek gospodarki uspołecznionej przez jednostki gospodarki nie uspołecznionej, czyli wzór kontraktu budowlanego wynikający bezpośrednio z przepisów prawa, stosowany w czasach gdy na ulicach można była spotkać zdecydowanie więcej panów z wąsem i pań po ondulacji.
To jakie zasady współpracy przewidywał omówiłem szeroko w najnowszym odcinku podcastu „Prawnik na budowie” (link w komentarzu pod postem). Ostrzegam jednak – słuchanie może skończyć się dotkliwą nostalgią za tym, że „kieeeeeedyś to było”.
Napisz komentarz